„Twardziel o gołębim sercu” to najbardziej wybrzmiało w opowieściach o śp. Janie Siemiończyku. Mąż, ojciec, dziadek, kolega. Inżynier. Zmarł 1 września 2025r.

Jan Siemiończyk urodził się w Zubrach, wsi – blisko granicy białoruskiej, 18 września 1947 r. Był najmłodszym z czwórki rodzeństwa. Kiedy miał siedem lat, zmarł mu ojciec. Na niego więc spadły „męskie” domowe obowiązki. Kiedy wracał ze szkoły i koledzy biegli nad rzekę, on z matką jechał do pracy na polu. Do dzisiaj nie umie pływać, ale za to umie orać, jeździć traktorem, czy zaprząc konia. Choć do szkoły było daleko i niewygodnie, uczył się. Kończył szkoły, zdobywał specjalności (miał m.in. kurs i legitymację spawacza) aż dotarł do technikum i na Politechnikę Białostocką. – Bardzo wcześnie poszedł do pracy, studiował wieczorowo, pracując w białostockim Miastoprojekcie. W tym czasie dotknęła go kolejna tragedia, nagła śmierć żony w wypadku samochodowym. Został sam z dwójką dzieci. Odwróciły się role: kiedyś on pomagał matce po śmierci ojca, teraz matka pomagała jemu w wychowaniu dzieci. Potem los sprawił, że dalej szliśmy przez życie razem – wspomina z uśmiechem Grażyna. – Razem do pracy, w pracy, z pracy i w domu. Pobraliśmy się i przeżyliśmy w małżeństwie 38 lat. Wychowaliśmy troje dzieci: Basię, Jacka i Martę. Doczekaliśmy się pięciorga wnucząt.
– Zawodowo był prawdziwym inżynierem z krwi i kości, wszyscy tak mówili – kontynuuje pani Grażyna. – Ja bardziej teoretyk, a on praktyk, człowiek z doświadczeniem nie z książki tylko z „życia”. Wszędzie jeździł, na każdą awarię na budowach i zawsze znalazł rozwiązanie. W tamtych czasach nie było jeszcze wspomagania komputerowego, trzeba było do wszystkiego dojść samemu „na piechotę”. Młodzi inżynierowie z zaprzyjaźnionej firmy lubili jego opowiastki techniczne o ciekawych przypadkach na budowach lub niekonwencjonalnych rozwiązaniach projektowych. Kiedy strofowałam go, żeby nie zanudzał młodych – protestowali mówiąc, że z tych – jak nazywali „wykładów” – więcej się dowiedzą niż z książek.
Techniczną smykałkę dawało się też zauważyć w drobiazgach życia codziennego. Kiedyś kolega w pracy przyniósł budzik, który usiłował sam naprawić, ale mu się nie udało. Rozkręcił go, zdenerwował się i potem wszystko wrzucił w reklamówkę i przyniósł Jankowi. A on siedział i te śrubki składał, aż zadziałało. Prawdziwy inżynier, złota rączka, choć w kuchni wodę na herbatę ugotowałby na twardo (uśmiech).
– Legendą Miastoprojektu była jego „rozmowność”, powiedziałabym gadulstwo – śmieje się pani Grażyna. – Był skłonny do żartów i z siebie też lubił żartować. Nie drażniło go, kiedy dawno mu więcej lat, niż miał. Bardzo szybko osiwiał, w wieku 30 lat. Kiedy najmłodszą córkę odwoził do szkoły, to dzieci pytały: wszystkich przywożą tatusiowie, a dlaczego Martę dziadek? A kiedy urodziła się nasza pierwsza wnuczka Magdusia, pielęgniarki w szpitalu wzięły Janka za pradziadka.
W pracy był bardzo lubiany i szanowany za wiedzę i podejście do pracowników. Początkowo pracował jako technik, potem skończył studia i został projektantem. Kierował zespołem sanitarnym, a w końcu był kierownikiem pracowni. Czasowo pełnił też obowiązki wicedyrektora Miastoprojektu. Z udziałem śp. Jana Siemiończyka powstało wiele inwestycji. Osiedle „Tarasy” w Giżycku, osiedle „Centrum II” i „Południe” w Wysokiem Mazowieckiem, osiedle „Północ II” w Zambrowie, osiedle „Nowe Miasto I” w Białymstoku. Szkoły muzyczne w Suwałkach, Zambrowie i w Białymstoku. Budynki użyteczności publicznej i inne. Jan Siemiończyk skończył pracę w Miastoprojekcie mając 60 lat. Była możliwość, aby w takim wieku pójść na pełnoprawną emeryturę i małżonkowie założyli własną firmę.
– We dwoje, inżynierowie z doświadczeniem i z uprawnieniami, nie byliśmy w stanie za swoje biurowe pensje utrzymać rodziny – wspomina pani Grażyna. – Trzeba było „chałtury robić na boku”. Zrezygnowaliśmy i przez kolejnych 15 lat pracowaliśmy na własny rachunek.
Zawsze był twardym człowiekiem. Człowiekiem ze wsi, tyle złego go spotkało, starał się nie być mięczakiem, ukrywał uczucia.
– Ale jak czytałam o sukcesach dzieci czy wnuków, to się rozczulał i narzekał: mazgaj się zrobiłem na stare lata. Miał w oczach łzy wzruszenia. Ale to było ładne… – mówi żona.
– Tato potrafił cieszyć się z małych rzeczy – wspomina najstarsza córka Basia. – Pamiętam, jak kiedyś dużą radość sprawiła mu wiertarka, którą dostał na Gwiazdkę. Wnuk Michał przywoził dziadkowi zepsutą zabawkę, a dziadek zawsze ją naprawił.
Był doskonałym tatą, co wyraziła m.in. córka Marta żegnając ojca podczas pogrzebu: „Dziękuję tato za podwożenie na imprezy, dziękuję za brak reprymendy za rozbite auto, dziękuję za robienie dziurek w pasku do spodni, dziękuję że pozwalałeś mi malować paznokcie. Mam 37 lat, a niezmiennie czuję się córeczką tatusia. Pod pozorem stanowczości byłeś mi zawsze na wyciągnięcie ręki, patrzyłeś z zaskoczeniem na moje szalone pomysły a potem pomagałeś mi zszywać posłanka dla piesków w schronisku i wiozłeś na samolot do Portugalii ze łzami w oczach, twardzielu. Uczyłeś mnie sobą i pokazywałeś jak być twardą i dzielną, zawsze jednak dyskretnie patrząc czy nie potrzebuję wsparcia. Głos zaczął ci się łamać dopiero, kiedy zauważyłeś, że ja stałam się silna.”
Syn, już po pogrzebie, kiedy przydarzyła się mu awaria w domu, chciał (jak zawsze) zadzwonić do taty – On na pewno coś poradzi,… a nie było już do kogo zadzwonić…
Jakże prawdziwe są słowa Marty: „Tato, umiesz wszystko naprawić, a ja potrzebuję teraz żebyś przyszedł z wiertarką i śrubokrętem i naprawił nasze pęknięte serca”.
Na koniec dodajmy jeszcze, że obie córki Państwa Siemiończyk i ich mężowie są inżynierami w branży sanitarnej. Syn się „wyłamał”, pracuje w branży informatycznej, a jego żona jest prawnikiem.

Szczegóły na temat tego zaszczytnego odznaczenia

Mirosława Horosz: W Miastoprojekcie zatrudniłam się w listopadzie 1995 r. Idąc tam do pracy wiedziałam, że moim bezpośrednim szefem będzie tata mojej koleżanki ze studiów, którego poznałam już w 1989 r. bywając u nich w domu – czyli Jan Siemiończyk. Zatrudniłam się wówczas w Zespole sanitarnym w Pracowni Projektowej nr 1, który liczył razem ze mną pięć osób. Pracowaliśmy w dwóch pokojach (po ok. 25 m2), które były połączone drzwiami wewnętrznymi. Wchodziło się do nas przez pokój, w którym byłam ja z dwoma koleżankami, a w drugim był szef z moim kolegą ze studiów. Jan Siemiończyk w tamtym czasie był zagorzałym palaczem. Codziennie rano wchodził do nas do pokoju, siadał przy stoliku i wypalał kilka papierosów, których ja nie tolerowałam. Męczyłam się strasznie, ale jako młody pracownik nawet nie śmiałam się sprzeciwić, gdyż bardzo szanowałam swego szefa. W 1997 r. (jeżeli dobrze pamiętam) pewnego dnia szef jak zwykle przyszedł z rana do naszego pokoju, usiadł przy stoliku i zaczął stukać palcami w stolik. My z koleżankami nie zareagowałyśmy więc zirytowany zapytał: „Dziewczyny czy wy nic nie zauważyłyście?” Ze zdziwieniem spojrzałyśmy w jego stronę. Po chwili powiedział „Przecież ja nie zapaliłem jeszcze papierosa!” Fakt siedział przy stoliku bez papierosa i tylko nerwowo stukał palcami. Ze zdziwieniem zapytałyśmy co się stało. Wyjaśnił lakonicznie, że właśnie rzucił palenie. Trochę z niedowierzaniem patrzyłyśmy na niego, ale już nigdy więcej nie widziałam go z papierosem. Było to o tyle niesamowite, że rzucił palenie z dnia na dzień, przy paleniu ponad paczki dziennie. Nie skusili go nawet koledzy palacze, którzy go odwiedzali i przy nim palili. Osobiście byłam tym faktem zachwycona. Później się dowiedziałam, że obiecał swojej córce, że rzuci palenie, jak zostanie dziadkiem i tak się stało. Niesamowite samozaparcie i taki był właśnie Jan Siemiończyk.
Dotrzymywał danego słowa, solidny, zawsze uśmiechnięty, niezwykle pomocny i rzeczowy. Znakomity inżynier, który z wielką cierpliwością wprowadzał mnie w tajniki zawodu inżyniera, pomimo ogromu pytań jakie mu zadawałam. Jestem mu wdzięczna za ogrom wiedzy, który mi przekazał i za to, jakim był człowiekiem i szefem – sprawiedliwym, mądrym, wyrozumiałym i niezwykle pomocnym. Spoczywaj w spokoju Panie Janie, zapamiętałam Cię jako ciepłego, uśmiechniętego, uczynnego kolegę z pracy oraz znakomitego fachowca.
Danuta Łada: Śp. Jan Siemiończyk, mój najlepszy szef, człowiek pełen życzliwości i mądrości. Jasiek, tak go nazywaliśmy, był wspaniałym szefem. Potrafił zorganizować robotę i zadbać o dobrą atmosferę w zespole. Razem analizowaliśmy trudne technicznie projekty. Potrafił rozładować napiętą sytuację z humorem twierdząc: „Danusia, ja ci radzę – rób jak uważasz.” Jasiek wierzył w nas. Pamiętam mroźną zimę, niedogrzewane budynki na osiedlu w Mińsku Mazowieckim. Nie wszyscy lubili jeździć w delegacje, szczególnie zimą, pociągami i tak daleko. Padło na mnie: „Danusia ty poradzisz”. Pojechałam i… tak, jak uważał Jasiek, poradziłam! Rozwiązałam problem. Nie tylko w pracy, prywatnie Jasiek pomagał też nam naprawić w domu ogrzewanie z kotła gazowego. Był złotą rączką, miał niesamowite wyczucie praktyczne. Nawet na emeryturze mieliśmy kontakt, bo dobrych ludzi nie zapomina się.
Ryszard Sztuka: Pamiętam, kiedy w 1986 r. przyszedłem do pracy do zespołu sanitarnego Pracowni Projektowej nr 1 w Miastoprojekcie, kierowanego przez śp. Jana Siemiończyka, jako świeżo upieczony inżynier, o prawdziwym projektowaniu wiedziałem niewiele. Dostałem do wykonania duży i wymagający temat. To dzięki pomocy śp. Janka, przy umiejętnym poprowadzeniu nowo zatrudnionego pracownika temat ten nie był aż tak trudny, jak mi się wydawał i stał się początkiem dziewięcioletniej współpracy. Dobra atmosfera nie powstaje automatycznie. Świadome kreowanie przez śp. Jan Siemiończyka kultury organizacyjnej sprzyjało współpracy i komfortowi pracy. To umiejętność kierowania zespołem, duża wiedza, szczerość i otwartość na innych powodowała, że atmosfera w zespole była taka, że do pracy przychodziło się z ochotą i nadzieją na dalszy rozwój i pogłębianie wiedzy. To wreszcie śp. Jan był tą osobą, która wpłynęła na dalszą moją karierę zawodową. Zawsze będę ciepło wspominał śp. Jan Siemiończyka jako szefa i kolegę.
| śp. Jan Siemiończyk spoczął 4. września 2025 r. na cmentarzu prawosławnym Wszystkich Świętych w Białymstoku. Pozostaniesz w naszej pamięci. |
Notowała Barbara Klem
Zdjęcia z archiwum rodzinnego Państwa Siemiończyk


