Adam Żamojda, członek POIIB uczestniczył w akcji: „Inżynierowie budownictwa w walce ze skutkami powodzi”. Pracował społecznie pięć dni pomagając poszkodowanym. Szacował szkody.
W związku z powodzią, która dotknęła południowe regiony naszego kraju, Polska Izba Inżynierów Budownictwa ogłosiła akcję mającą na celu wsparcie osób poszkodowanych przez żywioł. „Z uwagi na ogromną skalę zniszczeń, jako środowisko inżynierów budownictwa, chcemy wspierać lokalne społeczności poprzez przeprowadzanie wstępnych oględzin stanu budynków” – z takim przesłaniem poszczególne okręgi zwróciły się do swoich członków.
Na apel odpowiedziało prawie tysiąc inżynierów z całej Polski. Natychmiast wyrazili oni gotowość do niesienia pomocy. Zgłosili się członkowie z dziewięciu na 16 izb: Kujawsko-Pomorskiej, Łódzkiej, Małopolskiej, Mazowieckiej, Podkarpackiej, Śląskiej, Warmińsko-Mazurskiej, Zachodniopomorskiej i – oczywiście naszej: Podlaskiej Okręgowej Izby Inżynierów Budownictwa. Łącznie zaangażowanych na miejscu było kilkuset inżynierów, za co chcemy im bardzo serdecznie podziękować. Również tym artykułem.
Z naszego podlaskiego samorządu zgłosiło się pięć osób, natomiast pojechał tylko jeden inżynier. Powodem był krótki czas na wyjazd. Informacje pojawiały się z dnia na dzień.
– Zgłosiłem dużo wcześniej chęć wyjazdu – mówi Adam Żamojda. – Wcześniej pracowałem w Głównym Urzędzie Nadzoru Budowlanego i uczestniczyłem w ocenach szacowania szkód po nawałnicach w Polsce w 2017 r. Byłem delegowany na teren województwa kujawsko-pomorskiego. Wyjeżdżałem wtedy w ramach obowiązków służbowych, przez parę tygodni działaliśmy wspomagając lokalne komisje, które szacowały szkody, jakie wyrządziły wichury. Teraz już wiedziałem więc „z czym to się je”. Przekazałem informacje o swojej gotowości pomocy powiatowym inspektoratom nadzoru na terenach powodziowych, ale skierowano mnie do Izby i to właśnie z Izby dostałem telefon. Tak, rzeczywiście, zadzwoniono w dzień przed wyjazdem z pytaniem: czy mógłbym ewentualnie pojechać. Na szczęście mam wyrozumiałego dyrektora w firmie, w której pracuję i dostałem urlop. Przy okazji bardzo mu dziękuję za szybką decyzję. Moja „wycieczka” trwała od środy do niedzieli, 9-13 października. Trafiłem na teren gminy w Kłodzko, nocleg miałem zapewniony w Polanicy Zdrój. Warto podkreślić, że pracowałem na terenie, który został zalany w związku z uszkodzeniem zapory w miejscowości Stronie Śląskie. Skierowano mnie niżej, w dół rzeki Biała Lądecka do miejscowości Żelazno i Ołdrzychowice Kłodzkie.
Tu warto krótko napisać, że rządowa pomoc finansowa dla powodzian jest regulowana „odgórnie” i ma kilka rodzajów. Można ją otrzymać na remont lub odbudowę mieszkania lub domu w wysokości 200 tys. zł. Na remont lub odbudowę pomieszczeń gospodarczych przysługuje kwota 100 tys. zł. Na czas pracy „naszych” inżynierów poszkodowani mieli tylko 45 dni (od dnia wystąpienia zdarzenia) na złożenie odpowiedniego wniosku w gminie. Dokument ten musi zawierać oszacowaną wartość zniszczeń – procentowy stopień strat poszczególnych elementów budynków. I tym zajmowali się inżynierowie budownictwa.
– Prace koordynował Urząd Gminy Kłodzko – kontynuuje Adam Żamojda. – Utworzono kilkanaście dwuosobowych zespołów składających się – powiedzmy – z pracownika technicznego – czyli ja (uśmiech) i socjalnego. Udział pracowników socjalnych, którzy przeprowadzali własne wywiady spowalniał nam pracę. Musieliśmy współpracować, bo tak zadecydowała gmina, ale mówiąc szczerze, to było bardzo męczące. Wywiady środowiskowe to jak rozmowy z psychologiem. Ludzie rozwlekali się w opowiadaniu. To zrozumiałe, są w trudnej sytuacji psychicznej. To przechodzenie między sytuacją socjalną, a sprawami technicznymi było uciążliwe. Byliśmy przyjmowani bardzo życzliwie, ale jakakolwiek próba nawiązania rozmowy sprawiała, że traciliśmy dużo czasu. Cel był taki, żeby zrobić jak najwięcej ocen, więc czasami musiałem tych właścicieli przywoływać do porządku, żeby szybko odpowiadali na pytania, bo czekają następni. W pewnym momencie myślałem, że sam za chwilę będę potrzebował pomocy psychologicznej. Ci ludzie mieli ogromną potrzebę opowiadania o tym co się wydarzyło. Ale…, co ciekawe, mieli ogromne kłopoty z ustaleniem np. daty powodzi. Byli oderwani od czasu, niektórzy nie byli w stanie powiedzieć, kiedy to się wydarzyło, plątały im się terminy. Przerwanie zapory nastąpiło 15 września, ja przyjechałem niemal po miesiącu, a oni byli jeszcze w ciężkim szoku. Niedawno otrzymałem informację, że w Kłodzku wrócili do nowej formy pracy, że oddzielnie pracuje opieka społeczna, oddzielnie ekipy techniczne. To będzie lepsze rozwiązanie – sądzę.
– Co zastałem? Jechałem z myślą, że zastanę tam coś przerażającego, porozwalanego, zalanego. Natomiast przeraził mnie głównie mikroklimat, czy – może lepiej powiedzieć – jakość powietrza. Myśląc powódź najczęściej wyobrażamy sobie, że płynie rzeka. Natomiast oprócz tego, że to jest woda, to jest bardzo brudna woda, z mułem, wymieszana z kanalizacją bytową. Nawet jeśli jej niewielka ilość dostawała się do domów nawet na kilka godzin, to fundamenty, piwnica (jeśli była), stropy i ściany były mokre. W tych domach czasami nie dałem rady wytrzymać, tak złe jest powietrze. A więc tu nie chodzi – moim zdaniem – tylko o uszkodzenia czysto mechaniczne, ale też o to, jaki klimat jest w tych domach. Oczywiście pracują osuszacze, ale to sprawia, że wewnątrz mamy „saunę” ciężkiego powietrza. Współczuję tym ludziom, bo wątpię, żeby im się udało wysuszyć domy do zimy. Jest tam dużo budynków poniemieckich, budowanych z cegły ceramicznej, która chłonie sporej ilości wody i w okresie jesiennym trudno jest to osuszyć. W większości budynków zostały poskuwane tynki zewnętrzne, żeby ściany szybciej schły. A teraz padały deszcze, czyli te ściany z zewnątrz na powrót piły wodę. Wygląda to źle, nawet tragicznie.
– Na tych terenach, gdzie ja byłem, nie miałem takiego obiektu, który wymagałby zgłoszenia do PINB-u, w kwestii bezpośredniego zagrożenia życia czy zdrowia, w kontekście katastrofy budowlanej. Natomiast, moim zdaniem, to wszędzie jest zagrożenie co najmniej zdrowia ze względu na klimat. Odnotowaliśmy parę budynków ze spękaniami, ale generalnie domy są do mniejszych lub większych remontów.
– Refleksja… Dramat. Współczuję ludziom, którzy doświadczyli tej powodzi. Choć… dziwię się trochę, bo niektórzy z nich przeżywają kolejną powódź, a mimo to wciąż tam mieszkają.
– Dlaczego zdecydowałem się pojechać? Tak, jak wspomniałem, kiedyś już widziałem ogrom zniszczeń i potrzebę pomocy ludziom. Zdawałem sobie sprawę, żeby uruchomić wsparcie finansowe, ludzie potrzebują jak najszybszego oszacowania strat. Bez wypełnienia tych wymogów proceduralnych, nie dostaną pieniędzy. Poza tym… znam te tereny. W ubiegłym roku pracowałem we Wrocławiu. Bardzo lubię góry, tereny Kotliny Kłodzkiej. Czuję sentyment do tych terenów.
***
Łącznie inżynierowie z PIIB pracowali w prawie 70 miejscowościach na terenie województw: opolskiego, dolnośląskiego i lubuskiego. Wszyscy robili to w ramach wolontariatu zostawiając swoje bieżące obowiązki, budowy i – przede wszystkim – rodziny. Wszystkim zależało, aby poszkodowani mieli szansę na wypłatę pomocy rządowej jak najszybciej będzie to tylko możliwe, stąd tak duża mobilizacja i zamknięcie prawie wszystkich adresów otrzymanych od samorządów zaledwie w tydzień. W tym czasie ocenili prawie 4,5 tysiąca mieszkań, domów i budynków gospodarczych.
„To była tytaniczna praca. Chcemy ogromnie podziękować wszystkim, którzy tak ciężko pracowali przez te dni. Nasze działania i gotowość do niesienia pomocy są najlepszą wizytówką naszego zawodu!” – czytamy w komunikacje Polskiej Izby Inżynierów Budownictwa. Podpisujemy się pod tym z pełną odpowiedzialnością. Chapeau bas – panie Adamie.
Barbara Klem
Zdjęcie: z archiwum Piotra Brzostka, członka Warmińsko-Mazurskiej Okręgowej Izby Inżynierów Budownictwa
Pan Adam Żamojda jest niezwykle skromnym człowiekiem. Prosił, aby nie publikować jego zdjęcia. |