Mam na imię Wojtek, jestem tatroholikiem. Tak zacznijmy, bo moja pasja chodzenia po górach jest uzależnieniem. Zawodowo inżynier. Wojciech Sadowski przed państwem.
Lubię góry. Szczególnie zaś traktuję i darzę sentymentem Tatry. Są ważne z kilku powodów, m.in. dlatego, że są niewielkie obszarowo i da się je poznać w dość krótkim czasie, a zarazem tak zróżnicowane, że ich dokładne „zbadanie” wymaga przejścia wielu tras w różnych sytuacjach i o różnych porach roku, wielu rozmów z innymi pasjonatami, przestudiowania różnych map, profili wysokościowych i opisów. Czas spędzony w Tatrach jest też szczególny dzięki ludziom, z którymi się tam wybieram. To bliskie mi osoby, które czują to co ja albo poznają tę pasję i zachwycają się kolejnym widokiem. Jedno jest pewne, gdy jestem w Tatrach, to serce mi przyspiesza, czuję podekscytowanie i przypływ energii.
A wszystko zaczęło się ponad 30 lat temu, w latach 1990-1992. To wtedy, na krótko, zajeżdżałem w Tatry przy okazji różnych pobytów na południu Polski. I zachwyciła mnie potęga gór. Doszedłem do Morskiego Oka, stanąłem i rozejrzałem się wokół: wszędzie wysoko, olbrzymie masy skalne i poczułem się taki malutki. Ogrom mnie przytłaczał i zapragnąłem go poznawać. Od tego czasu wyjeżdżałem tam bardzo często. Jeszcze w czasach szkoły i studiów uznawałem, że wakacje bez Tatr, to wakacje stracone. Najpierw były to wyjazdy z przyjaciółmi. Później okazało się, że jest wśród nich osoba, przy której serce bije mi jeszcze szybciej niż na widok gór. Od lat wędrujemy szlakami wspólnie z żoną, ostatnio również z synami. Żona również jest inżynierem budownictwa, jest nauczycielem akademickim na Politechnice Białostockiej.
Moja radość jest większa, gdy widzę jak moją pasję przejmuje młode pokolenie. Teraz synowie wyjeżdżają w góry ze swoimi przyjaciółmi i historia się powtarza.
Tatrami zarażają się kolejni moi znajomi i przyjaciele, planujemy kolejne wspólne wypady, wyjeżdżamy tam choćby na dwa-trzy dni, po gorącym sezonie. Wtedy jest szansa na Tatry bez tłumów, zresztą są w Tatrach trasy, na których nigdy nie ma tłumów, a czasem nawet wcale nie ma innych ludzi – tylko ja, góry i cisza.
„Góry uczą pokory i cierpliwości”. „Mistyka Gór”. Tatry mają też szczególną moc, tę moc da się poczuć, gdy się znajdzie właśnie tam. „Tam na dole zostało wszystko to, co cię męczy. Patrząc z góry wokoło świat wydaje się lepszy”. Wędrowanie po górach przynosi wyciszenie, spokój. Nie jest nawet ważne czy jestem w dolinie, czy na szczycie. Długa wędrówka i obcowanie z przyrodą zakończone u celu tej wędrówki, daje odczucie spełnienia.
– Barbara Klem: A czy spełnia się pan jako inżynier? Jak to się stało, że został pan inżynierem?
– Wojciech Sadowski: Inżynierskie, a może raczej techniczne zacięcie pojawiło się u mnie już w szkole podstawowej. Wtedy budowałem samodzielnie z drewnianych listew makiety domów, rysowałem coś na wzór projektu. Okazało się, że te fascynacje małolata pozostały na lata. Po szkole średniej zostałem technikiem technologii drewna i przyszedł czas na studia: kierunek rzecz jasna inżynierski – budownictwo. Do dzisiaj pamiętam, że w pierwszych latach na uczelni moim ulubionym zajęciem było „rozwiązywanie dachów”. Zaś pasja ciesielsko-drzewna popchnęła mnie do tematu pracy dyplomowej związanej z produkcją konstrukcji drewnianych. To jako pasja pozostało do dzisiaj, choć obecnie w pracy zajmuję się realizacjami budów i remontów każdego rodzaju konstrukcji oraz technologii budynków.
Po ukończeniu studiów w 1998 r., zdobyciu uprawnień budowlanych w 2001 r. i latach praktyki w kierowaniu robotami oraz pracy przy obsłudze inwestycji budowlanych, zająłem się samodzielną działalnością, głównie w charakterze inspektora nadzoru robót. Taka praca „na własnej działalności” i własnych warunkach bardzo mi odpowiada i tak się dzieje 13 lat – od 2011 r. Z ciekawszych realizacji, w których brałem udział jako kierownik robót/budowy lub inspektor nadzoru, można wymienić: stadion piłkarski w Białymstoku, kilka ciekawych inwestycji wielorodzinnych w Białymstoku – przy ul. Fabrycznej 2A, ul. Świerkowej 24, ul. Żurawiej w Wasilkowie, siedzibę firmy Jobimet w Zaściankach, remonty budynków Białostockiego Centrum Onkologii, budowę sauny i pomostów w Ośrodku Sportów Wodnych w Dojlidach w Białymstoku, remont budynku przy ul św. Rocha 11 w Białymstoku, rozbudowę szkoły w Ogrodniczkach, czy budowę siedziby firmy Adler Agro w Tołczach.
Od roku 2018 pracuję również na rzecz samorządu zawodowego inżynierów, jako delegat na zjazd oraz jako sekretarz Okręgowej Komisji Kwalifikacyjnej POIIB. To pozwala mi dać coś z siebie dla społeczności inżynierskiej. Chcę również wspierać system szkoleniowy w izbie inżynierów.
– BK: Wróćmy do Tatr. Na koniec krótki test w pigułce. Ile miejsc zdobył pan w Tatrach?
– WS: Ok 40.
– BK: Czy woli pan Tatry polskie czy słowackie?
– WS: Polskie.
– BK: Tatry Wysokie czy Zachodnie?
– WS: Wysokie, dlatego że bardziej mnie fascynują strome skaliste podejścia oraz dlatego, że tam mam „zarejestrowane” swoje ulubione krajobrazy.
– BK: Ulubiony widok…
– WS: Panorama roztaczająca się w Dolinie Gąsienicowej, koniecznie z Kościelcem na pierwszym planie.
– BK: Najwyższe zdobyte miejsce…
– WS: Rysy PL 2499.
– BK: Najpiękniejszy szlak…
– WS: Szlak na Mięguszowiecką Przełęcz pod Chłopkiem PL 2308.
– BK: Najtrudniejszy pokonany szlak...
– WS: Orla Perć. Przeszedłem ten szlak w dwóch turach. W 1997 r. od przełęczy Krzyżne do Granatów i w 2023 r. od przełęczy Zawrat do Granatu Skrajnego.
– BK: Najdłuższa trasa…
– WS: Doliną Chochołowską na Bystrą, Błyszcz i Starorobociański Wierch. 25 km w jedenaście godzin. Nie jestem wielkim zwolennikiem bicia rekordów długości i czasu przejścia tras. Na szlaku należy znaleźć czas i warunki na odpoczynek, bo w Tatry jedziemy odpocząć. Warto się zatrzymać, rozejrzeć, pooddychać i znaleźć chwilę, aby odwiedzić po drodze któreś schronisko górskie, a tam spotkać innych tatromaniaków.
– BK: Najbliższe plany na Tatry.
– WS: Dwie krótkie wyprawy z kolegami. Pierwsza już niedługo tj. w październiku z przejściem przez przełęcz Krzyżne oraz Szpiglasową Przełęcz. Druga zaraz potem, w listopadzie, czyli możliwe, że w warunkach zimowych – na miejscu okaże się gdzie powędrujemy.
– BK: Ostatnie marzenie na Tatry…
– WS: Zdobyć z synami Mięguszowecki Szczyt Wielki drogą taternicką. Chyba będzie potrzebne wsparcie w osobie przewodnika tatrzańskiego, znam takich kilku, więc da się.
– BK: Życzę spełnienia planów i dziękuje w imieniu czytelników za podzielenie się swoim życiem i pasją.
Barbara Klem
Zdjęcia: archiwum Wojciecha Sadowskiego